Fortepianista

Czyli poszukiwacz dźwięków

Dobrze, że nazywasz rzeczy po imieniu, a więc to był…?

10 Kwietnia, tego dnia każdy pamięta co robił i gdzie był jak odebrał wiadomość o katastrofie. Nie będę opowiadał gdzie byłem i co robiłem, bo nie jest to nic niezwykłego. Ot, po prostu o tej godzinie spałem. Obudziła mnie moja mama z tą wiadomością. Szok, niedowierzanie itd.

Jednak rozdzwoniły się telefony. Zadzwonił do mnie kolega zapytać co się dokładnie stało, kto zginął. Nie myślałem wtedy nad tym kto zawinił, czy to polscy piloci, czy rosyjska obsługa naziemna, nie to mi było w głowie. Jednak moje pierwsze słowa do słuchawki telefonicznej były mniej więcej takie:

-Stary! Ruscy nam prezydenta zaj***i!

Nie stwierdzę, że to prawda czy nie prawda, bo póki nie ma niepodważalnych dowodów na którąkolwiek hipotezę należy wstrzymać się z komentarzami i osądami. Jednak ciekawe jest to moje pierwsze skojarzenie. “Ruscy nam prezydenta zaj***i!”. Czy pomyślałem zanim wysunąłem tą teorię? Skądże znowu, w ogóle nie myślałem. Więc skąd takie skojarzenie?

Wynika zapewne z historii naszych stosunków z Rosją, burzliwych stosunków pełnych przemocy, brutalności, niechęci oraz wzlotów i upadków. Z Rosją nigdy nie byliśmy w dobrych stosunkach, zawsze mieliśmy ze sobą na pieńku. Czasem wygrywaliśmy i były to zwycięstwa dramatyczne, tak jak pod Kłuszynem na przykład, gdzie na jednego naszego Husarza przypadało 40 (!) wrogów (sprzymierzone wojska szwecko – rosyjskie). Czasem przegrywaliśmy jak na przykład przez cały XVIII w.

Nie będę tu jednak mówił o przegranych, bo o tym słyszymy aż za dużo. Niestety, nasze media upodobały sobie wizję Polski jako wiecznego męczennika, który na kolanach błaga swojego wroga o litość. Wiecznie oszukiwana, z dobrymi i wspaniałymi intencjami. A ja mówię dość! Nie zgadzam się na tą ciągłą martyrologię, dość już mam tego męczennictwa, dość już “Polski, która jest Chrystusem narodów”.

Nie zawsze byliśmy męczennikami, bo kiedyś mieliśmy mentalność zwycięscy walczącego o dobro swojego kraju, a nie swoje. Niestety te czasy odeszły już dawno w zapomnienie i tylko odpowiednia edukacja może zmienić nastawienie kolejnych pokoleń. Kiedyś byliśmy wojownikami, żołnierzami, husarzami lub lisowczykami. Potrafiliśmy oddawać życie za wspólną sprawę, ale byliśmy też gnojami i sukinsynami, którzy w walce o dobro kraju posuwali się do wszelkich brutalności. Nie ma się co czarować, że byliśmy święci i cacy. Byliśmy tacy jakimi od nas wymagały być ówczesne czasy i sytuacja geopolityczna. Niestety, wraz z nadejściem złotej wolności szlacheckiej wszystko zaczęło się burzyć, a obce mocarstwa korzystając z bałaganu panującego w kraju zaczęły decydować  o tym kto zostanie królem na naszej ziemi i o innych ważnych dla państwa sprawach.

Dalszej historii opowiadać nie trzeba, bo tą wszyscy znają. Zastanawiać się nad tym co poszło źle i kto zawinił też nie trzeba, bo jasne jest, że to tylko i wyłącznie nasza wina. Teraz trzeba uświadomić sobie, że siła państwa tkwi w narodzie, zjednoczonym pod wspólnym celem. A nigdy nie zjednoczymy się gdy co chwilę będziemy oglądać filmy o II Wojnie Światowej, o powstaniu, o szarych szeregach czy o cichociemnych. O tych wszystkich bohaterach trzeba pamiętać, ale trzeba też pamiętać, że oni mieli mentalność zwycięsców, a my poprzez te wszystkie filmy i seriale (które nie są w założeniu złe) mamy mentalność przegranych i męczenników. Pamiętam, że będąc w liceum strasznie chciałem zostać historykiem. Moja koleżanka pragnęła zostać chemiczką, co jej się zresztą udało. I pamiętam, że z lekkim szyderstwem pytała się mnie po co się uczyć historii? Chemia, owszem tłumaczy świat, który nas otacza, ale historia? Po co to komu. Wtedy nie potrafiłem jej odpowiedzieć, ale dzisiaj ze stu procentową pewnością powiem, że historii uczymy się po to, żeby się ona nie powtórzyła, choć bardzo to lubi.

Co nieco powstało.

“Bitwa Warszawska” i “Bitwa pod Wiedniem”. W porządku, coś tam powstało o naszych zwycięstwach. Pierwszy film widziałem i przysłowiowej dupy nie urywał, ale z błotem też zmieszać nie można, bo jednak była to jakaś próba pokazania Polaków jako naród zwycięski. Oczywiście bitwa była tylko tłem do mdławego romansidła, ale jednak lepsze to niż nic. Drugiego filmu nie oglądałem i oglądać nie zamierzam. Po pierwsze uważam, że victoria wiedeńska nie przyniosła nam długofalowych korzyści oprócz przychylności kościoła, która sto lat później w obliczu rozbiorów nie pomogła nam. Po drugie, słyszałem tyle tak drastycznie niepochlebnych opinii o tym filmie, że skutecznie mnie one odstraszają.

Nazywajmy rzeczy po imieniu.

Zamach zamachem, katastrofa katastrofą. Co z tego zamieszania wyniknie? Bez względu na wynik śledztwa czy nawet prawdy o wydarzeniach z 10 Kwietnia , katastrofa  i jej ofiary staną się dla niektórych symbolem męczeństwa. Tak jak miało to miejsce z biskupem Stanisławem ze Szczepanowa. Jeśli Rosjanie faktycznie przeprowadzili ten zamach, to wydaje mi się, że skutek będzie dokładnie odwrotny niż zamierzali.

2 comments on “Dobrze, że nazywasz rzeczy po imieniu, a więc to był…?

  1. kotul
    April 10, 2014

    Pod Kircholmem to żeśmy Szwedów pojechali a nie Ruskich.

  2. mateusztomanek
    April 10, 2014

    Zgadza się, chodziło o bitwę pod Kłuszynem.

Leave a comment

Information

This entry was posted on April 10, 2014 by in Recenzje and tagged , , , .

Kategorie

Archiwum

Follow Fortepianista on WordPress.com

Kalendarz

April 2014
M T W T F S S
 123456
78910111213
14151617181920
21222324252627
282930